Strona:PL Abgar-Sołtan - Klub nietoperzy.djvu/061

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

starał się myśleć o czem innem, wyszukiwał najrozmaitsze sprawy z życia codziennego, praktycznego. — Napróżno! Pytanie palące wracało uparcie i wołało bezprzestannie: — Co zrobisz? — A później szeptało mu coś w głębi serca: Życie to marnie ci płynie... Zastanów się: dokąd dążysz? Jaki jest cel twego życia? Zmarnujesz go, roztrwonisz ten dar boży na głupie miłostki... na hulanki...
Podniósł się na łóżku, zapalił papierosa, napróżno jednak: narkotyczny dym nie znieczulił rozstrojonych nerwów, pytanie wracało coraz uparciej, coraz to natarczywiej.. Kręcił się po łóżku, wił się jak wąż, a sen oczekiwany nie nadchodził, pytanie oczekiwało odpowiedzi.
— Jadwiga! — zawołał mimowolnie, a w głosie tym, który przemocą wydarł się z piersi, dźwięczał cały poemat, cała dusza ludzka; była tam i miłość namiętna, gwałtowna, ślepa, i rozpacz jakaś i zwątpienie... i pogarda dla siebie samego.
— Jadwiga! — powtórzył drugi raz cichszym już, rzewnym głosem i wydało mu się, że ból jakiś straszny, szarpiący mu nerwy ustał nagle, a miejsce jego zajęło dziwnie miłe błogie uczucie, rozkosznych wrażeń pełne; i równocześnie ukazała mu się przed oczami duszy owalna śniada twarzyczka o czarnych uroku i tajemniczego czaru pełnych oczach, o ustach rozchylonych, purpurowych, jakby szepczących cudne słowa miłosnego wyznania... Leżał cicho i pił całą rozkosz tego widziadła rozigranej fantazji.
Widziadło powoli, nieznacznie zmieniało kształt, z pięknej dziewicy przekształcało się w dziewczynkę... w dziecko prawie; i widział ją te-