Strona:PL Abgar-Sołtan - Klub nietoperzy.djvu/060

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
IV.

Po wyjeździe gości, Władysław poszedł odrazu do sypialnego pokoju, rozebrał się prędko, kazał tylko Mikołajowi, ażeby uwiadomił ekonoma, by jutro rano widział się z nim koniecznie, bo ma do niego ważny interes, — i położył się do łóżka.
Zasnąć jednak nie mógł długo, bardzo długo. Rozmowa z Karolem szarpnęła wgłębi jego duszy takie struny, które on przedtem zmuszał do milczenia; dziś struny te mimo jego woli rozbrzęczały dziwną melodją, czasem zdawały się rozlewać w koło cudną, w niebo porywającą symfonję, to znowu szarpały nerwy przykrym, zgrzytającym dysonansem. Nie mógł spać, bo w duszy jego toczyła się walka, walka zrodzonego oddawna a tłumionego dotychczas uczucia z poziomym, brzydkim egoizmem, walka nawyczek i przyzwyczajeń luksusowych, które stały się dlań drugą naturą — z miłością czystą, prawdziwą i bezinteresowną.
Wił się więc po łóżku trapiony dolegliwościami psychicznemi, tak zupełnie, jak biedak dotknięty ciężką niemocą, chorobą ciała.
— Co zrobić? — zapytywał w myśli sam siebie i nie mógł znaleźć na pytanie to odpowiedzi. Chciał zagłuszyć go, stłumić, zmusić do milczenia;