Strona:PL Abgar-Sołtan - Klub nietoperzy.djvu/052

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Władysław starał się odpowiedzieć na te słowa lekceważącym śmiechem, nie udało mu się to jednak skrzywił tylko trochę usta i odrzekł:
— Ty zawsze tylko żartujesz, Karlosie... O jakiej zazdrości może tu być mowa? Nie! Nie zazdrość, ale złość mię porywa na samą myśl, żeby taki błazen, taka małpa, obskurny parwenjusz śmiał się porywać na pannę, która należy do naszego towarzystwa, jest ulubienicą i wychowanką naszej ciotki.
Lari fari, lari fari! mów sobie zdrów — mruknął zcicha Karol, lecz wnet głośno zapytał: — Czyś czytał ten paszkwil? Co on tam bazgrze?
— Nie! Sam nie czytałem, ale doktor mi opowiadał, że wyśmiewa się tam z niej, robi z niej żebraczkę z łaski pańskiej żyjącą, która niby to zastawia siecie na Józia marszałkowicza, która bałamuci równocześnie Walerjana Zienwicza i.. mnie.
— Cha! cha! cha! I ciebie... i ciebie! Słowo daję, że ten Wędzolski nie tak głupi, jak sądziłem dotychczas możeby go do naszego klubu zawerbować?.. Nie oburzaj się Władku, ale to prawie wszystko prawda, co on tam powypisywał, jeżeli w ogóle on to pisał, a nie sam doktor skomponował... Nasamprzód elle flirte beaucoup cette demoiselle Hedvige, mnie starego nie otumani, znam się na tem; dalej elle est sans sou, to prawda wiadoma wszystkim, a co do mądrego Józia, naszego zacnego kuzynka, to przyszłość pokaże — i śmiał się hrabia dalej niemiło, ironicznie.
Władysław, słuchając go, oniemiał chwilowo z podziwu i oburzenia. Wstał z krzesła, twarz mu się mieniła, to bladła, to ponsowiała, oczy błyskały, a usta, zaciśnięte w tej chwili, drżały