Strona:PL Abgar-Sołtan - Klub nietoperzy.djvu/042

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mień, a orzeźwiający wietrzyk wiał po nad ruczajem. Młody myśliwy usiadł na murawie, głowę wsparł na łokciach i zadumał się głęboko, głęboko. Napróżno Leda łasiła się, napróżno starała się rozerwać swoimi figlami... On głaskał ją i pieścił, lecz nie zwracał na nią uwagi...
Wreszcie wstał a z ust wyrwały mu się mimowolnie słowa, wypowiedziane przed dwoma godzinami przez starego kucharza: — A jak i Opola nie stanie!...