Strona:PL Abgar-Sołtan - Klub nietoperzy.djvu/039

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

to taki naprzykrzony. On pojechał, a Mikołaj mnie zawołał myć talerze...
Najwidoczniej rumiana, czarnooka i czarnobrewa Kiłyna miała wielką ochotę zamienić mycie talerzy na rozmowę z młodym dziedzicem, dziedzic jednak nie miał zupełnie chęci do pogawędki z Kiłyną, bo nie zwracając uwagi na jej zalotne uśmiechy i filuterne spojrzenia, zapytał krótko:
— Nie wiesz gdzie Leda? Czy znowu za Żorżem nie poleciała?
— Nie! Sochrany Boże.. Jest na toku.. Tam żyto młócą, a ona myszy łapie... i Mikołaj tam z nią jest, gadają sobie z gumiennym. Czy pobiedz za nią? Zawołam ją do pana!
— Nie! Zostań i myj talerze, ja sam pójdę na tok.
Dziewczyna z dóść kwaśną i skonfundowaną miną wróciła do kredensu. Władysław zaś wszedł do sypialnego pokoju, zdjął strzelbę z kołka, schował kilka ładunków do kieszeni i poświstując z cicha jakiegoś walca, poszedł na tok. Gdy zbliżał się do kilku zmłocków, młócących na klepisku świeżo zżęte żyto, zerwała się leżąca dotychczas na snopach i czatująca na myszy śliczna, filigranowych kształtów, biała angielska wyżlica i łasząc się i skomląc z radości podbiegła ku niemu, skacząc mu na piersi.
— Leduś! Leduś! Pójdź tu — wołał Władysław i pieścił suczynę, drżącą z radości. — Pfe Leduś! Żeby taka psia pani, taka hrabina zajadała się myszami... No! no! dość tych karesów, pójdziemy na polowanie... Waruj! Za nogą.
Na te słowa suka przestała skomleć i skakać, i poważnie poszła za swym panem.