Strona:PL Abgar-Sołtan - Klub nietoperzy.djvu/015

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Słuchaj! Idź do kredensu i powiedz Fiksowi, te nie może się dziś ze mną widzieć, bo... bo... jestem bardzo chory, mam gorączkę; jak wyzdrowieję, to mu dam znać kiedy ma przyjechać... Tylko nie śmiej się ośle.
— Nie! nie! — i chłopak jak strzała wybiegł z pokoju. W tej samej chwili rozległ się z przed ganku brzęk dzwonka; młody człowiek skrzywił się niemiłosiernie; i szepnął przez zęby. — Masz wszystko na raz! Pewno stanowy o podatki.
— Żorż! Żorż! — zawołał na chłopaka, którego kroki słychać było aż w trzecim już pokoju — Żorż!
Chłopak wrócił i stanął w drzwiach czekając nowych rozkazów.
— Żorż! popatrzno kto to przyjechał: jeżeli stanowy to powiedz, że jestem chory, że nie wstaję, że mam gorączkę, że mam tyfus.
Nim domówił tych słów, w drzwiach z poza Jurka ukazała się postać słusznego i dobrze zbudowanego, nawet trochę otyłego mężczyzny; przyjemną i inteligentną twarz okalała ciemna, trochę już siwiejąca broda; a w siwych rozumnych i poczciwych oczach igrał miły, figlarny uśmiech.
— Doktor! — zawołał Władysław pełnym radości głosem. — Doktor! Bóg cię mój drogi eskulapie, zsyła. Doprawdy! nie mogłeś nic mądrzejszego wymyśleć, jak do mnie dziś przyjechać.
— Co? może jesteś chory? Próżniaku! leniwcze! sybaryto! — mówił doktor usiłując słowom i twarzy nadać jak najwięcej wyrazu powagi i surowości, choć oczy śmiały się ciągły — pewno już doigrałeś się... Ha! zawsze ci przepowiadałem, że