— Chyba oszalałeś!... — zawołał Joyeuse zrywając się z łóżka.
— Przeciwnie, mój bracie, jestem mędrszy od wszystkich, bo wiem co czynię.
— Wszakże miesiąc czekać przyrzekłeś.
— Niepodobna, mój bracie.
— Ośm dni.
— Ani godziny.
— Ty cierpisz, biedaku.
— Przeciwnie, już nie cierpię, otóż dlaczego widzę, że na moję chorobę nie ma lekarstwa.
— Ale mój drogi, ta kobieta nie jest z kamienia, można ją poruszyć i ja to uczynię.
— Nie dokażesz nic, mój bracie; prócz tego, chociażby ona chciała, ja jej kochać już nie mogę.
— A! to co innego.
— Nie inaczej, mój bracie.
— Gdyby ona chciała, ty teraz nie chcesz?.. to coś dziwnego.
— Tak, mój bracie, pomiędzy mną a tą kobietą, nic może być nic wspólnego.
— Co to znaczy?... — zapytał Joyeuse zdziwiony. — Cóż to za kobieta?... powiedz Henryku wszak wiesz, że nigdy nie mieliśmy dla siebie tajemnic.
Strona:PL A Dumas Czterdziestu pięciu.djvu/1353
Wygląd
Ta strona została przepisana.
