Strona:PL-Stefan Żeromski-Nawracanie Judasza.djvu/099

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wstrzymane, rozwierały źrenice, żeby mogły ujrzeć skrytą istotę rzeczy...
Nienaski szedł długą ulicą, opustoszałą już najzupełniej. Ciężkie mury zamkniętych klasztorów i funkcyonujących szpitali nadawały jej tem posępniejszy charakter. Wielkie drzewa platanów sypały na ziemię zżółkłe liście. Latarnie elektryczne już były przygaszone i tylko gdzieniegdzie świeciła się samotna, jak strażnica. Zamyślony architekt mijał ten bulwar, gdy oto na jednej z ławek, stojącej pod drzewami, zobaczył jakąś ciemną grupę. Zatrzymał się i przypatrywał. W tem miejscu było już zupełnie ciemno. Nikt nie szedł. Pod nagim szpitalnym murem leżał mrok najgłębszy. Pośrodku ławki siedziała kobieta z głową opadłą na piersi i grzbietem w pałąk zgiętym, wskutek czego Nienaski w pierwszej chwili nie mógł rozeznać postaci. Z prawej i z lewej strony, obok kolan tej kobiety klęczało dwoje dzieci, korpusy, głowy i ręce zarzuciwszy na jej kolana. Wpoprzek podołka, z głową i nogami zwieszonemi na ławkę, spało trzecie dziecko, jedno, czy dwuroczne. Matka objęła wszystko troje ramionami i rękoma, oni ją i siebie nawzajem wyuczonemi noc w noc ruchy. Tak tam spali, grzejąc się wzajem, ci wolni obywatele trzeciej rzeczypospolitej. Jesienna mgła była, jak chusta opieki, rozpostarta nad tą rodziną. Spływające liście platanów były, jak jej szaty. Jakieś stękanie dobywało się z tego splotu żywota. Ale dalekie polśnienie latarni ukazało przechodniowi twarz najmłodszego dziecka, na wznak zwieszoną głowę. I na widok tej małej twarzy Ryszard poczuł w sobie rozpętanie szaleństwa, paroksyzm wściekłości. Coś w nim zawyło, zaszczekało, jak pies. Wysypał na ławkę wszystkie pieniądze, jakie miał przy sobie, zwlókł z ramion okrycie i zarzucił je na barki tej potwornej paryskiej Pietà ludu. Któreś piersi wydały szloch, któreś usta zaskowyczały w wężowisku gniazda niedoli. Łzy czyjeś omyły ręce. Czyjeś wargi przemknęły się po dłoni.
Ruszył wielkimi kroki, poleciał ku oświetlonemu wylotowi ulicy. Ciemno już było w narożnych szynkowniach. Plac był pusty. Wreszcie człowiek... Policyant — »pelerynka«. Nienaski podskoczył do niego i zaczął mu tłomaczyć, co widział, wołać, żeby natychmiast