Strona:PL-Stefan Żeromski-Nawracanie Judasza.djvu/042

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kich partyach, a której ze wszystkiego została pewna resztka, metoda »naciągania«, zdrowa i jedynie interesująca drwina z łatwowierności głupców, oraz pragnienie przeistoczenia wszystkiego na szynk i burdel... Działanie prawdziwie w próżni, beczka Danaid, popychana wytrwale, spokojnie, z odmówieniem sobie obiadu i poduszki pod głowę, bez jednego dnia wytchnienia, zawsze z tą samą ofiarnością przez błogosławione dusze polskie, kwiaty ojczyzny. Ryszard Nienaski przypatrywał się owym procedurom z pod oka i dosyć długo. Zawinąwszy się w płaszcz wysokiej obojętności, odszedł w swe strony. — Co mnie i wam, niewiasty? — mówił wyniośle. — Znał przecie to wszystko, umiał na pamięć tych ludzi i te stosunki... Jednakie były wszędzie. Lecz zbieg wewnętrznych, niezliczonych okoliczności zrządził inaczej. Pewnego dnia w gronie wielu osób czytał na Quai d’Orléans w dolnej sali biblioteki, urządzonej po europejsku, znakomicie, stanowiącej funkcyę nowoczesnego życia polskiego, gdy wszedł tam pewien człeczyna, żebrak, chodzik, czy zgoła prawdziwy nędzarz. Zwrócił się o pomoc do urzędnika, pełniącego swój obowiązek na katedrze czytelni. Wyłuszczał jakoweś dzieje, prawdziwe czyli zełgane, któż zgadnie? Biadał o głodowaniach w każdym wypadku ohydnych, o wyrzucaniu z hotelików, o głodzie, braku zarobku, o noclegu pod mostem katedry. Urzędnik słuchał cierpliwie cytowania rozdziałów tej niedokończonej księgi pielgrzymstwa, lecz cóż mógł dać temu rodakowi: osobistą jałmużnę, albo gazetę do czytania? Tamten prosił o pomoc, o jakiś adres, o wskazówkę, do kogo ma pójść, żeby mógł robotę otrzymać... Powiedziano mu w policyi, że w tem oto miejscu siedzą jacyś Polacy... Adres? A więc — adres taki, taki, taki...
Nienaski słuchał tego dyalogu i przyszedł do przekonania, że udzielanie adresów jest to praktyczna wskazówka, że należy »chodzić« według zebranych wskazówek, dzwonić do drzwi rodaków i szukać owej pracy, czyli w praktyce centymów jałmużny. Domyślił się, że koniec końców ta droga prowadzi do drzwi tamtej drugiej, małej czytelni w ciemnej uliczce i że sprawa oddana zostanie w owe ręce kobiece, ścierające tam co dnia kurz i brud po czytelnikach.
Taka bezwładność wydała mu się być czemś ohydnem i go-