Strona:PL-Rafał Górski-Bez państwa.pdf/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

cyzji rządu o ograniczeniu dostępu do kont bankowych, masowych bankructwach przedsiębiorstw, krwawych zamieszkach, atakach na banki i masowym rabowaniu supermarketów ilość zebrań sąsiedzkich szybko wzrosła, by w lutym 2002 r. przekroczyć liczbę pięćdziesięciu w samym Buenos Aires. Zebrania były nieraz tak duże, że trzeba było używać megafonu, aby prowadzić obrady. Powołano do życia międzydzielnicowe spotkania koordynatorów, które odbywały się raz w tygodniu i gromadziły przeciętnie około 3 tys. delegatów z wszystkich dzielnic. Zadanie organizacji takiego spotkania przypadało po kolei poszczególnym dzielnicom. Zgromadzenia ludowe uniemożliwiły przeprowadzenie wielu eksmisji, wspierały okupowane zakłady pracy, zajmowały na miejsca spotkań opuszczone budynki, organizowały wymianę usług i dystrybucję żywności. Oficjalną walutę zastępowano bonami na różne dobra. Często powtarzanym hasłem były słowa: „Wszyscy politycy precz!”. Uczestnicy zgromadzeń deklarowali, że potrzebują działań o charakterze politycznym, ale parlament, rząd i sądy już ich nie reprezentują. Wydawało się, że następuje rozpad struktur państwowych. Naomi Klein wspomina o badaniu opinii publicznej przeprowadzonym w marcu 2002 r., które wykazało, że zdaniem połowy mieszkańców Buenos Aires, zgromadzenia sąsiedzkie „stworzą nowe przywództwo dla kraju”[1]. Wraz z upływem czasu i pozostawieniem władzy decyzyjnej w organach administracji państwowej entuzjazm i powszechne zaangażowanie w zgromadzenia sąsiedzkie zaczęły słabnąć, coraz częściej interweniowała przeciwko nim policja. Zdaniem Klein, zgromadzeniom zaszkodziła również nadmierna ideologizacja ruchu dokonywana przez działaczy lewicy

  1. N. Klein, Wybory kontra demokracja w Argentynie, http://www.prawda.pl/.