Strona:PL-Denis Diderot-Kubuś Fatalista i jego Pan.djvu/257

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

lana. Nie byłbym może oparł się tej niemej scenie, gdyby jasny dzień był ją oświecał; ale ciemność, skoro nie czyni człowieka trwożliwym, czyni go przedsiębiorczym. Zresztą, miałem na wątrobie jej dawne grymasy. Za całą odpowiedź, popycham ją ku schodkom prowadzącym do sklepu. Wydaje krzyk przerażenia. Byk usłyszał i rzekł: „Gada przez sen...“ Justysia mdleje; kolana uginają się pod nią; nawpół przytomna, powtarza zdławionym głosem: „On tu przyjdzie... już idzie... słyszę jak idzie... zgubiona jestem!... — Nie, nie, odpowiadam przyciszonym głosem, uspokój się, bądź cicho i połóż się...“ Upiera się w swojem wzdraganiu, ja upieram się również: wkońcu daje za wygraną: i oto jesteśmy w łóżku, przytuleni do siebie.
PAN. — Zdrajco! zbrodniarzu! Czy wiesz, jaką zbrodnię popełniasz w tej chwili? Dopuszczasz się na tej dziewczynie gwałtu: nie siłą, ale postrachem. Stawiony przez trybunałem, podpadłbyś całej surowości praw zastrzeżonych dla gwałcicieli.
KUBUŚ. — Nie wiem, czy ją zgwałciłem, ale to wiem, że nie zrobiłem jej krzywdy i ona mnie także. Zrazu, odwracając usta od moich pocałunków, szepnęła: „Nie, nie, Kubusiu, nie...“ Na te słowa, udałem że wychodzę z łóżka i kieruję się ku schodkom. Powstrzymała mnie i rzekła zbliżając usta do mego ucha: „Nigdy nie myślałam, że jesteś taki zły; widzę, że nie można spodziewać się po tobie litości; ale przynajmniej przyrzeknij mi, przysięgnij...
— Co?
— Że on się nic nie dowie.“