Strona:Płomienie (Zbierzchowski).djvu/83

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    A znowu jedna z najzłośliwszych ciotek,
    Znana z brodawek, podobnych do fasol,
    Rozpowiadała pośród innych plotek,
    Że wziął kalosze w pole i parasol.
     
    Przyjęto zatem, że wszystko to pozór,
    Gest, w którym męztwa szczerego ni znaku.
    Rok minął — strawy nie miał ludzki ozór,
    Więc zapomniano całkiem o dziwaku.
     
    Na tem się kończy historyi tej prolog,
    Ale pointa teraz się zaczyna.
    Nagle okazał się w pismach nekrolog
    Z wieścią o śmierci dziwaka — kuzyna.
     
    I te szczegóły: w walkę szedł jak w taniec,
    Żołnierz był z niego najlepszy, najszczerszy,
    Nieprzyjacielski zdobywając szaniec
    Z piersią przeszytą kulami, padł pierwszy.
     
    A wuj dowcipniś z najzłośliwszą ciotką,
    Grając wieczorem jak zwykle w maryasza,
    Rzekł do swej żony z miną kwaśno-słodką:
    — »Co? nie mówiłem, że w chłopcu krew nasza?!« —