Przejdź do zawartości

Strona:Płomienie (Zbierzchowski).djvu/80

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
Ślepiec.


 
Pamiętam owo popołudnie parne:
Przed rowem szrapnel jak żmija zasyczał.
Ktoś jęknął głośno — oficer coś krzyczał
I drzwi przedemną zamknęły się czarne.

Przebóg! usuńcie mgłę z palących powiek!
Lęk zjeżył włosy — co się dzieje ze mną?
Gdzie jesteś słońce? dlaczego tak ciemno?
— Są myśli, których znieść nie może człowiek —

Ach, kroplę wody dla zgasłej źrenicy!
Może to tylko ślepota pozorna?
Lecz nagle pewność niezbita, potworna
Przez mózg przebiegła z sykiem błyskawicy.
 
I łzy w mem życiu najgorsze, najkrwawsze
Spłynęły cicho na znak niemej skargi,
Bo ból położył na milczące wargi
Te dwie pieczęcie: »nigdy!« i »na zawsze!«