Strona:Płomienie (Zbierzchowski).djvu/60

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
SIOSTRA MIŁOSIERDZIA.


 
Mrok przez szpitalny skrada się kurytarz
Zapełnia sobą każdy kąt i wyłom.
Tyle sal białych — błąkasz się i pytasz —
Weź przewodnika, nie wierz własnym siłom.

Cały to smutny i rozpaczny światek,
Złożony z cierpień i tragedyi drobnych.
Gdzie spojrzeć, twarze blade jak opłatek
W mroku sal białych, do siebie podobnych.
 
Na szybie okna rysuje się ostro
Czarna sylwetka w zakonnym habicie,
Weź mię za rękę i prowadź mię siostro.
Szukam istoty, droższej mi nad życie.

Lecz gdyby płomień ten już więcej nie tlił
Niech mię pochłonie także nicość pusta!
Twarz zakonnicy dobry blask oświetlił;
W milczeniu palec kładzie na swe usta.
 
Idziemy — kroki nasze tłumi chodnik.
Tak cicho, słychać nudny pobrzęk muszek.