Strona:Płomienie (Zbierzchowski).djvu/22

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
POLSKIEMU DZIECKU.


 
Widzę twą płową główkę w lampy blasku
I niespokojną modrych ócz gonitwę.
Na tafli stołu wielką staczasz bitwę
Wśród kaskad śmiechu i rączek oklasku.
 
Bajeczne hufce blaszanych żołnierzy
Wysyłasz drobną dłonią do ataku.
Może w tej chwili twój ojciec — chłopaku —
W rowie strzeleckim gdzieś na deszczu leży.

Z małych armatek lecą kule z grochu,
Blaszane kukły upadają z brzękiem.
Może w tej chwili noc westchnęła jękiem
I ktoś trafiony leży twarzą w prochu.

Śmieje się szczęściem dwoje ócz — marzydeł,
Widząc figurki strzaskane na ćwierci.
W rogu pokoju stanął anioł śmierci,
Rzuca na ścianę cień swych czarnych skrzydeł.
 
Baw się i młodość swą hartuj chłopaku
Wśród szczęku szabli i tętentu podków,