Strona:Płomienie (Zbierzchowski).djvu/21

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jakże się zmienia nagle twa istota
Jakie się z oczu twoich sypią skry!
 
Jest wówczas w tobie ten bojowy gniew
Co ludzi w furye przemienia straszliwe.
Na wiatr srebrzystą rozpuściłeś grzywę
A we mnie ogniem zapala się krew.

Lecą za nami kule z wszystkich stron,
Lecz nas swą zimną dłonią nie uchwycą.
Jesteśmy wojny krwawą błyskawicą,
Siejącą wokół zniszczenie i zgon.

A jeśli kiedyś zblednie krasa lic
I młode oczy zgasną w śmierci mroku,
Chciałbym, ażebyś był przy moim boku
Po tamtej stronie — gdzie wieczyste Nic.

Bo wiem, że dobry pozwoli nam Bóg
Przetrawiać wieki na szalonych jazdach,
Tętentem kopyt rozbrzmiewać po gwiazdach
I krzesać złote iskry z mlecznych dróg.
 
A gdy wśród białych, księżycowych skał
Spędzić nam przyjdzie kilka chwil samotnych,
Chcę wówczas szukać w twych oczach wilgotnych
Tego, com w ludziach próżno znaleźć chciał.