Strona:Oscar Wilde - Duch z Kenterwilu.pdf/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
107

Nazajutrz, z samego rana pojechałem do niego i zastałem go w bibliotece, zatopionego w kontemplacji podstawionego portretu Willie Hughesa.
— Drogi, szanowny panie — zawołałem — przyszedłem pana przeprosić!
— Przeprosić mnie? — zapytał zdziwiony. — Za co?
— Za mój list — odrzekłem.
— Nie było w nim nic takiego, czego mógłbyś pan żałować. Przeciwnie, wyświadczyłeś mi największą przysługę, jaką wyświadczyć mogłeś. Przekonałeś mnie o bezwzględnej słuszności teorji Cyryla Grahama.
— Jakto? Więc wierzy pan w Willie Hughesa? — zawołałem.
— Dlaczegóż nie miałbym wierzyć? Dowiodłeś mi pan jej słuszności. Czy sądzisz, że nie potrafię ocenić należycie wartości oczywistego faktu?
— Ależ niema tu żadnego oczywistego faktu — jęknąłem, padając na krzesło. — Pisząc do pana, byłem pod wpływem niedorzecznego jakiegoś urojenia. Wzruszyła mnie poprostu historja śmierci Cyryla Grahama, porwała mnie romantyczna jego teorja, rozentuzjazmował czar i nowość jego pomysłu. Teraz zaś widzę jasno, że teorja ta oparta była na urojeniu. Jedynym oczywistym dowodem istnienia Willie Hughesa jest ten portret, w który pan się wpatruje, a przecież portret jest, jak wiemy, oszustwem. Nie daj się pan unieść senymentotowi w tej sprawie. Cokolwiek miałoby uczucie do