Strona:Oscar Wilde - De profundis.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

razy, kiedy przewożono mnie publicznie z jednego więzienia do drugiego, w warunkach niewypowiedzianie poniżających, wydany byłem na łup ciekawości i szyderstwa tłumu.
Zwiastun śmierci przyniósł mi wieść swoją i odszedł. W zupełnej samotności, pozbawiony wszystkiego, co mogłoby pocieszyć mnie lub przynieść mi ulgę w mojem nieszczęściu, byłem zmuszony cierpieć katusze niewysłowione, ból i wyrzuty sumienia, jakie budziło we mnie i wciąż jeszcze budzi wspomnienie o matce mojej.
Zaledwie czas zabliźnił nieco tę ranę (nie wygoiła się ona dotychczas jeszcze), kiedy żona moja, przez adwokata swojego, zaczęła mi nadsyłać ostre, złe, drażniące listy. Grozi mi nędza, z której czyniony mi jest zarazem zarzut. Mógłbym to znieść jeszcze. Ale z wyroku sądu pozbawiają mnie dzieci. Sprawia mi to niewypowiedziany ból, którego ostrość nigdy nie osłabnie. Przerażenie ogarnia mnie na myśl, że prawo może postanowić, aby mnie, ojcu, nie wolno było przebywać z dziećmi mojemi, i że postanowienie podobne może być wprowadzone w czyn. W porównaniu z ciosem tym niczem jest hańba pozostawania w więzieniu. O, jakże zazdroszczę wszystkim innym, krążącym razem ze mną dokoła podwó-