Strona:Orzeszkowa E. - Panna Antonina (zbiór).djvu/196

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dną i ogłupiałą przyoblekały jaskrawem światłem wielkiego cierpienia.
Nagle i najniespodziewaniej, pierwszego lepszego ranka, zjawiała się oczom ludzkim w metamorfozie nowej. Znowu żwawa i sprężysta, w kwiecistej chustce lub białym czepku na głowie, umyta, uczesana, czystym fartuchem w pasie przewiązana, twarz miała świeżą i rozpromienioną, oczy błyszczące, usta rozwarte w nieustannem gadaniu i donośnym śmiechu. Wtedy nawet, gdy milczała, zadarty nos jej i ruchliwe zmarszczki na czole zdawały się śmiać i cieszyć. W przeddzień wieczorem albo śród nocy Michałek przyszedł do niej. Przyszedł w stanie, który go czynił do człowieka niepodobnym.
Obdarty, bosy, wódką cuchnący, z włosami zjeżonemi słomą i pierzem, ale całkiem prawie trzeźwy, przyszedł i u drzwi stanął. Postawę miał winowajcy, który nie śmie kroku naprzód postąpić, a wejrzenie błędne, w kąty kuchni uciekające, czasem zdające się wzywać litości. Ona, ujrzawszy go takim, z wielkim krzykiem, w którym słychać było i śmiech i płacz, rzucała się mu na szyję i ku ławie kuchennej za rękę ciągnęła. Gdy usiadł już i, czapkę mnąc w jednem ręku, drugą z roztargnieniem gładził Żużuka, zaczynała krzątać się po kuchni. Przede-