Strona:Opowiadania i humoreski Marka Twaina.djvu/21

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jeden z nich szczególnie by tego pragnął — odrzekł pułkownik głosem drżącym. Pocałuj mnie za niego.
— Dobrze, ale także i za tamtych pozostałych. Ja, gdybym ich zobaczyła, tobym im takie słowa powiedziała: mój tatuś jest także pułkownikiem i to bardzo odważnym. On by tak, jak i wy postąpił, więc nie wstydźcie się waszego czynu, bo dobrze postąpiliście.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Słuchajcie!... Słuchajcie!... Czy to wiatr? Nie!

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

— W imieniu Lorda Generała, otwórzcie!
— Tatusiu, są to żołnierze, pozwól, pozwól niech ja im otworzę!
Pobiegła żywo ku drzwiom, otworzyła je na roścież, wołając radośnie!
— Proszę, wejdźcie, panowie. Tatusiu, tatusiu, to są grenadjerzy!
Żołnierze weszli z bronią na ramieniu: oficer się skłonił; pułkownik, stojąc, oddał mu ukłon. Biedna jego żona stała przy nim blada, kryjąc swą boleść i łzy... Dziecko patrzało zdumione...
Ojciec długo żonę i córkę całował...
— Do Wieży! Naprzód, marsz!
I pułkownik opuścił swój dom na czele żołnierzy...
— Mamusiu, jaki tatuś piękny, jak równo idzie. Więc on poszedł do Wieży, więc on ich zobaczy, on...
— Biedne moje maleństwo — szepnęła w rozpaczy matka...

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .