Strona:Opętana przez djabła.djvu/76

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Niech będzie tak, jak jest — rzekł Bondarew.
— Nie, tak nie można — uśmiechnęła się Stamiakinowa.
— Nie można? — wrzasnął inspektor Chromow. — Jak Boga kocham, można!!! Ot, naprzykład, powiedz pan, gdzie się pan zatrzymał?
— W hotelu Riedkina.
— Zupełnie niepotrzebnie! Zupełnie daremnie! Z jakiej racji masz pan pieniądze płacić? Kochany panie literacie! Czy dasz mi pan słowo, że spełnisz moją prośbę? No, daj pan słowo!
— Jeżeli leży to w mej możności, to spełnię — przyrzekł, uśmiechając się słodko Bondarew.
— Kochany panie literacie! Ja chylę czoło przed panem, przed pańskim genjuszem! Pan może mnie uszczęśliwić. Porzuć pan tego hotelarza i przyjedź jutro rano do mnie!
— Ale kiedy ja pojutrze wieczorem wyjeżdżam zupełnie, to po cóż? — rzekł Bondarew.
— Wszystko jedno! Chociaż na jeden dzień! Gdybym był bogatym, to wybudowałbym panu na brzegu cichego morza marmurową willę i rzekłbym:
„Bondarew! To twoje! Żyj sobie i pisz w tym domu! Ale ja nie jestem bogaty, więc ofiaruję panu tylko swe skromne mieszkanie. To ze szczerego serca, literacie! No, jakże?
— Dzięki, — rzekł wzruszony Bondarew. — Jeżeli to panu sprawi przyjemność, zaraz przeniosę się do pana.

76