Strona:Ogród życia (Zbierzchowski).djvu/211

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

SZARZYZNA JESIENI



Padła na ogród szarzyzna jesieni,
Wśród zwiędłej trawy błyszczy pierwszy szron.
Na drzewie liść się ostatni rumieni
I czeka cicho na swój bliski zgon.

Pod ścianą domu stoją głuche ule,
Jakgdyby wrosły w nieruchomy mur.
Niebo się w zgrzebną ubrało koszulę
Po zgonie słońca, skrytego wśród chmur.

Ścieżki i drzewa w mgle wilgotnej mokną,
Mgła się pokładła na kwietników grób.
Nocami śmierć się podkrada pod okno
I pozostawia ślady swoich stóp.

Na pustej ławce przy końcu aleji
Siadła tęsknota, dni minionych cień.
Wszystko jest jakieś szare, bez nadzieji,
Jak ten jesienny, bezsłoneczny dzień.

I w mojej duszy jest ogród bez blasku,
A kiedy spojrzę w serca mego dal,
Widzę jak snują się po ścieżek piasku
Cicha zgryzota i bezgłośny żal.