Strona:Ogród życia (Zbierzchowski).djvu/201

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

PORANEK W GÓRACH



Otwieram oczy i z mego posłania
Widzę polanę i ciemny mur lasu,
Z poza którego słońce się wyłania
Jak zegar czasu.

Powietrze czyste tak i pełni woni
Wszystko przybliża przez tajemne sprawy.
Widzę wyraźnie i jakby na dłoni
Każde źdźbło trawy.

I słucham duszą swoją pełną zdumień
Jakby nakazów tajemnej wyroczni.
Pod oknem domu rozdzwoniony strumień
Szumi mi: Spocznij!

„Bądź jak otwarta do wieczności brama,
Jako ta chmurka biała i niczyja,
Bądź jako chwila, która w sobie sama
Jest i przemija“.

Więc pełen szczęścia patrzę w błękit nieba,
Słucham jak strumień gra i dzwonią ptacy
I wiem, że dziś mi się śpieszyć nie trzeba
Do żadnej pracy.