Strona:Ogród życia (Zbierzchowski).djvu/179

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

SPACER Z CHARTEM



Rozumiem w twoich oczach ten wyraz prośby niemej
Mój charcie pędziwiatrze — pójdziemy już, pójdziemy.
Tak biało dziś wieczorem od srebrzystego śniegu...
Wylatasz się na polu od brzegu aż do brzegu.

Czasami mi przepadniesz na skręcie polnej drogi,
Lecz gdy zagwiżdżę głośno przypadniesz znów do nogi
I spojrzysz w moje oczy radosnem, ufnem okiem,
Szczęśliwy, że ktoś czuwa nad każdym twoim krokiem.

Lecz ja tak smutny kroczę po srebrnym białym śniegu
I choćbym ziemię zeszedł od brzegu aż do brzegu,
Nikt na mnie nie zagwiżdże, nikt na mnie zawoła
I nikt mię nie pogłaszcze, ścierając smutek z czoła.
 
Bo wszystko, co kochało, odwraca się odemnie,
Bo wszystko, co wierzyło, przestało wierzyć we mnie
I idąc przez to pole w kurzawie śniegu srebrnej
Przemyślam, żem nikomu na świecie niepotrzebny.