Strona:Ogród życia (Zbierzchowski).djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

WOŁANIE CHWILI



Spać... spać...
Z wciśniętem w poduszki obliczem
Tak długo w bezruchu trwać,
Aż noc nas wciągnie w swój lej,
W ciemność bez kszałtu i lic,
Gdzie się nie myśli o niczem,
O doli dobrej czy złej,
O życia szarego męce,
O szczęściu zawsze zwodniczem —
Gdzie się nie pragnie nic
I gdzie się nie cierpi więcej...
Spać... spać...

Dlaczego to słodkie bezczucie
Nie może bez końca trwać?
Bo każde oczu otwarcie
To nowe myśli ukłucie,
To nowa mitręga ducha
I nowa z troskami kadź
I ciągle nowe katusze —
Bo wiecznie patrzy nam w duszę,
Paskudnie, chytrze, uparcie,
Rzeczywistości ropucha.
Spać... spać...