Strona:Ogród życia (Zbierzchowski).djvu/081

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ŻNIWA



Pełen dojrzałych kłosów łan
Chwieje się sennie w złotem słońcu...
Jak morze płynie w srebrze pian,
Nie myśląc o swym bliskim końcu.
 
Drożyną gdzieś od strony wsi
Gromada żeńców w pole kroczy.
Spłonęły maki barwą krwi,
Bławaty skryły modre oczy.

I nagle, jakby ktoś dał znak,
Łan znieruchomiał w cichym lęku:
Ci żeńcy, choć weseli tak,
Coś niedobrego niosą w ręku.
 
Brzęknęły sierpy, pada kłos,
Po łanie niesie się zatrata.
Taki jest zbóż dojrzałych los,
Takie jest twarde prawo lata.
 
I taki jest już rzeczy bieg
W dolinie i na istnień szczycie,
Że trzeba aby jeden legł,
By drugi zaczął nowe życie.

Na Anioł Pański zagrał dzwon —
Łez rosa ścięte pola skrywa.
Wszystko na świecie ma swój zgon,
Wszystko na świecie ma czas żniwa.