Strona:Ogród życia (Zbierzchowski).djvu/032

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ŚWIATŁO UŚMIECHU



Widziałem morza tak bardzo niebieskie
Od samych głębin aż do fali szczytu,
Jakby w kryształy weneckie lub czeskie
Nalał ktoś farbki lub nieba błękitu.

Widziałem jezior szwedzkich jasną mleczność,
Chociaż nie było na niebie miesiąca,
Jakby zasnęła w nich tęsknoty wieczność
W świetle polarnem opalizująca.

Widziałem zachód słońca na Liliowej,
Zalane złotem hale i bezbrzeża
I w dali Giewont cały purpurowy
Z krzyżem na głowie Śpiącego Rycerza.
 
Chłonąłem w siebie łunę Placu Marka
Z wybrzeży Lida widzianą z daleka,
Kiedy po żywem srebrze płynie barka
I żywe srebro z wioseł cicho ścieka.

Widziałem w lesie próchniejące drzewa,
W których się światło tajemnicze żarzy,
Lecz nic tak duszy mojej nie olśniewa,
Jak dobry uśmiech na twej słodkiej twarzy.