Strona:Ogród życia (Zbierzchowski).djvu/021

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

LILIPUT



Śpi twardo, niby w bajce Guliwera,
Naga i biała, jak w głazie wykuta.
Potęgą żądzy, co mi w piersi wzbiera,
Wcielam się chytrze w postać liliputa
I rozpoczynam cudowne podróże
Po białej, ciepłej, aksamitnej skórze.
 
Idę gościńcem miększym od poduszek,
W boskich kotlinach nurzam się jak żuraw,
Zwiedzam doliny, gdzie złocisty puszek
Delikatniejszy od wiosennych muraw
I te przylądki słodkie, tajemnicze,
Skąd płyną ku mnie zapachów słodycze.
 
Nad każdym dołkiem płaczę niby Filon,
Oczarowany urokiem harmonji,
Nad białym pępka kraterem pochylon
Słucham jak krew się przelewa i dzwoni
W niebieskich żyłkach, które są jak rzeki
Płynące w przestwór obcy i daleki.

A kiedy czuję już w stopach omdlałych
Znużenie, które wiedzie na manowce,
Na stokach piersi jej stromych i białych
Pną się me usta, jak zgłodniałe owce
Ku owym szczytom, nęcącym z oddali,
Gdzie odpoczywam na rafie z korali.