Strona:Obrazki galicyjskie.djvu/075

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

biazg, takie niezdary! Najlepiejby było, gdyby jeden z was...
— Nie, o tem nie ma co mówić! rzekł stanowczo Władek. — My tylko razem chodzimy.
Stefko wiedział o tem nie od dziś, ale mimo to próbował jeszcze raz nakłonić malców, by się rozłączyli. Wszelkie jednak namowy były bezowocne. Chłopcy, zdawało się, ani wyobrazić sobie nie mogli, żeby gdzieś się ruszyć jeden bez drugiego. Za to obaj razem szli jak w dym nawet na najniebezpieczniejsze wycieczki i zwykle wychodzili cało.
— Prawdziwi z was Lelum i Polelum — rzekł Stefko, klepiąc ich obiema rękami po plecach. — Ani sposób was rozłączyć!
— A chyba ty nie wiesz — rzekł ożywiając się nagle Naczek, który dotychczas milczał — że nasza matka jak umierała, to nam wyraźnie tak nakazała!
— Jak wam nakazała? — pytał zaciekawiony Stefko.
— A tak nam nakazała, żebyśmy się, broń Boże, jeden bez drugiego nie puszczali. „Pamiętajcie mi — mówiła — wszędzie i zawsze trzymajcie się razem! Bóg was razem na świat powołał, Bóg wam też szczęścić będzie, dopóki się razem trzymać będziecie“. No, a skoro tak, to sam widzisz, że nam oddzielnie iść nie wypada.
Przezemnie, idźcie obaj razem — rzekł Stefko, nie znajdując na taki dowód żadnej odpowiedzi. — A z brukwią już my sobie jakoś poradzimy.
Z szumem i hałasem przebiegła gromadka obdartej,