Strona:Obrazki galicyjskie.djvu/073

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w mleku, tylko Naczek za ogon trzymał. Potrzymał chwileczkę, wyciąga, a kocisko ci całkiem gołe jak bęben, i spuchnięte jak beczka, tylko para z niego idzie. Rozumie się, że nieżywe, bo mleko, psiakość, było jeszcze prawie kipiące, tak że od razu wszystka sierść z niego oblazła i w garnku pozostała. Na masz! — mówię do Naczka — otośmy kocięciu dali radę. E — mówi mi Naczek — bajka kocię, ale co będzie z mlekiem? — Z mlekiem? powiadam ja. — Idź, głupi, co ma być z mlekiem! Mleko stara przecedzi i sprzeda po półkwaterce, ale kocięcia szkoda. Zaczęliśmy się kłócić, czego większa szkoda, czy mleka, czy kocięcia i poszliśmy na sąd do głuchego Wojciecha. Ale nimeśmy mu wytłumaczyli, o co rzecz idzie, aż już i Wojciechowa przyszła i zobaczyła cośmy narobili.
To opowiadanie Władka, wygłoszone całkiem niewinnie, a nawet nieco patetycznie, od początku do końca wywoływało nieustanne wybuchy śmiechu w całej kompanii. Stefko aż się za boki brał. Nawet Naczek, stojąc z boku, uśmiechał się dobrodusznie, nie tyle z samego opowiadania, ile z radości z powodu tryumfu brata, który między wszystkimi ulicznikami znany był ze swego talentu humorystycznego.
— No i cóż — zapytał Stefko, uśmiawszy się do syta — rozsądziła Wojciechowa wasz spór?
— Nie! — odrzekł Władek prawie z płaczem. — Wybiła nas, co prawda, dobrze, ale na moje pytanie, za co nas właściwie karze, czy za kocię, czy za mleko, dała mi w pysk i koniec na tem. Ale ciągle myślę, że jej kocięcia większa szkoda, bo mleko stara