Strona:Obraz literatury powszechnej tom II.djvu/79

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   75   —

w okularach podróżnych i z parasolami. Za nimi szła kareta, otoczona przez czterech czy pięciu jeźdźców, i dwaj piesi mulnioy. W karecie, jak się później pokazało, znajdowała się pewna dama biskajska, jadąca do Sewilli, gdzie przebywał jej maź, który miał udać się do Indyj na jakieś bardzo zaszczytne stanowisko. Zakonnicy nie należeli do jej orszaku, chociaż jechali tą samą drogą; ale Don Kichot, jak tylko ich spostrzegł, odezwał się do swojego giermka:
— Albo się mylę, albo czeka mię najsławniejsza przygoda, jaką kiedykolwiek widziano, bo te dwie czarne postacie, co się tam ukazują, są to zapewne, a nawet są najniewątpliwiej czarnoksiężnicy, którzy uwożą w tej karecie jakąś księżniczkę. Dla poskromienia tego bezprawia muszę wytężyć wszystkie swe siły.
— Będzie to coś gorszego, niż z wiatrakami! — odrzekł Sanczo — przypatrz się, panie, że to są dwaj benedyktyni, a owa kareta należy zapewne do jakichś podróżnych. Niech pan zważy, co mówię, i zastanowi się, co czyni, żeby go dyabeł nie wywiódł w pole.
— Jużem ci powiedział, Sanczo — odparł Don Kichot — że mało się znasz na istocie przygód, i zaraz się przekonasz, że mam słuszność.
I to mówiąc, wysunął się naprzód, stanął na środku drogi, którą jechali zakonnicy, i gdy się zbliżyli na tyle, iż przypuszczał, że mogą usłyszeć, co powie, zawołał podniesionym głosem: Przeklęte plemię pogańskie! puścić mi natychmiast na wolność dostojne księżniczki, które przemocą uwozicie w tej karecie;inaczej bądźcie gotowi ponieść śmierć na miejscu jako karę za swoje niecne czyny.
Powściągnęli zakonnicy cugli i stanęli zdziwieni zarówno wyglądem Don Kichota, jak i jego przemową.
— Panie rycerzu — odpowiedzieli — nie jesteśmy ani prze- klętem, ani pogańskiem plemieniem, tylko benedyktynami i jedziemy w swoją drogę, a czy tam w karecie znajdują się jakie porwane księżniczki, lub nie, nic o tem nie wiemy.
— To nie dla mnie te pochlebne słówka, bo ja was znam, przewrotna zgrajo! — odrzekł Don Kichot.
I nie czekając na odpowiedź, dał ostrogę Rosynantowi i złożywszy kopię, uderzył na pierwszego zakonnika z taką zajadłością i odwagą, że gdyby ten nie był się zsunął z muła, byłby go zwalił na ziemie, a może ciężko zranił, lub nawet położył trupem. Drugi zakonnik, widząc, co spotkało jego towarzysza, wcisnął pięty w słabiznę swojego poczciwego muła i zaczął lżej od samego wiatru uciekać w pole. Sanczo Panza, gdy ujrzał zakonnika leżącego na ziemi, zeskoczył żwawo z osła, rzucił się na niego i zaczął ściągać z niego odzież. Zbliżyli się tymczasem mulnioy zakonników i spytali go, dlaczego obdziera ich pana. Sanczo odpowiedział, że to mu się słusznie należy jako łup zwycięstwa, które odniósł jego pan, Don Kichot. Mulnicy, którzy nie znali się na żartach i nie wiedzieli nic o łupach ani o zwycięstwach, widząc, że Don Kichot już się był oddalił i rozmawiał z podróżnemi, co jechali w karecie, rzucili się na Sancza, obalili go na ziemię, wyrwali mu brodę aż do ostatniego włosa,