Strona:Obraz literatury powszechnej tom II.djvu/591

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   587   —

Szlachetną służbę doskonale
Spełniając, ojciec jego żył
Kredytem, świetne dawał bale
I strwonił całe mienie w pyl.
Los jednak miał w opiece Gienia:
Swawolny chłopak, ale miły,
Początków swego wykształcenia
Od madame nabył, dalej siły
Umysłu w nim rozwijał l’abbé
I uczył, tylko bawiąc, dbały,
By się nie zmogło dziecię słabe;
Surowe rzucił w kąt morały,
Łagodnie karcił złe maniery
I często wodził na spacery.

A gdy dla chłopca przyszła pora
Młodości wrzącej, tęsknych rojeń,
Nadziei, pragnień i upojeń —
L’abbé usłyszał: fora z dwora.
Oniegin mój, już wolny przecie,
U najpierwszego fryzyera
Włos trefi, modnie się ubiera
I już bryluje w wielkim świecie.
Językiem modnym z nad Sekwany
Mógł się popisać czy w rozmowie,
Czy w listach, — tańczył co się zowie
I układ miał dystyngowany —
To też przyznały mu salony,
Że miły jest i wykształcony.

Któż z nas nie uczył się po trochu...
Toż każdy zdoła z laski nieba,
Jakkolwiek nie wymyśli prochu,
Nauką błysnąć, gdzie potrzeba;
Oniegin (jak go w trybunale
Wytrawnych znawców osądzono)
Był chłopcem wykształconym, ale
Pedantem... miał szczęśliwą oną
W rozmowie łatwość z każdej beczki
Po szczypcie brać atyckiej soli,
A mądrze w razie ważnej sprzeczki
Udawać zwykł, że milczeć woli,
Lub do uśmiechu budził damy
Dowcipnej żądłem epigramy.

Łacina wyszła z mody ninie:
Wszelako muszę tu zaznaczyć,
Iż umiał tyle po łacinie,
Że epigrafy mógł tłumaczyć;
Rozprawiał o Juwenalisie,
Kładł w listach cale przy podpisie,
A nawet wierszy parę z biédy
Przytoczyć umiał z Eneidy;
Zamiłowania nie miał tyle,
By grzebać się w duszącym pyle
Zbutwiałych kronik, ale siła
W pamięci jego się gnieździła
Anegdot z dziejów tego świata
Od Romula po nasze lata.

Był obcym na ten wzniosły zapał,
By nad rytmami trawić życie,
I nigdy uchem swem nie złapał,
Co jamb, co trochej... w Teokrycie,
W Homerze brednie widział czyste;
Lecz Adam Smith ekonomistę
Tak głębokiego zrobił zeń,
Iż mógł rozprawiać cały dzień,
Jak się wzbogaca kraj, czem żywi
I czemu w nim obywatele
Bez złota mogą być szczęśliwi,
Surowych płodów mając wiele.
Nie zdolen tych tajemnic dociec
Zastawiał dobra jego ociec.

Co umiał jeszcze mój Eugieniusz,
Wyliczać byłoby za długo,
Lecz w czem prawdziwy był to gieniusz,
Co nad naukę wszelką drugą
Gruntowniej zbadał, skąd od młoda
I trud i męka i osłoda
Płynęła dlań, dni cale za czem
Zwykł tęsknić w życiu swem próżniaczem
To była słodka żądza ona,
Śpiewana niegdyś przez Nazona[1]),
Co za nią musiał — jak to wiecie —
Namiętny, świetny, w lat swych kwiecie
Wlec smutny żywot pokutniczy
W multańskich stepów głuchej dziczy.

Jak wcześnie zdolen był udawać,
Zwątpienie kryć, zazdrością płonąć,
Zniewalać, wmawiać lub nastawać,
W rozpaczy, w smutku czarnym tonąć,

  1. Mowa tu o Owidyuszu Nazonie, który, według domysłów, ściągnął na siebie karę wygnania na brzegi morza Czarnego faworami, jakie zdobył u Julii, córki Augusta.