Żądną paszczą połknąć go pragnący,
O te skały ząb swój wyłamuje,
Nie stałyby, ręce założywszy,
Gdy wy za krzyż męki ponosicie,
Ni was mianem barbarzyńców zwały,
Żeście marli, kiedy one spały.
„Haracz, haracz!" Skąd go weźmie rajas?
Skąd wziąć złoto, kiedy strzechy niema?
Strzechy, żeby pod nią skłonić głowę?
Skąd wziąć złoto, kiedy niwy niema,
Lecz turecką swoim potem zlewa?
Skąd wziąć złoto, kiedy bydła niema,
Ale cudze po skaliskach pasie?
Skąd wziąć złoto, gdy odzieży niema?
Skąd wziąć złoto, kiedy chleba niema?
Ale co to przy buławie leży,
Dziwne dziwo, dotąd nie widziane,
Ciche jagnię przy ponurym wilku,
Smukła wiła pośród srogich smoków?
Gęśle widzisz, lecz się nie bój, bracie,
By buława gęśli nie rozbiła,
Strun nie skuła w żelazne łańcuchy...
Nie boją się te Słowianki wile,
By zginęły leżąc przy buławie,
Raczej wiedzą, że jej jeśli niema,
Tam słowiańska pieśń zabrzmieć nie może.
Więdnij, kwiatku, już śnieg pruszy,
Zima sroga tchnęła chłodem!
Ach! mrok zapadł i w mej duszy
I me serce ścięte lodem.
Konaj, słońce! Twa korona
Zniknie wkrótce za wyżyną.
Ach! tak złoty sen mój kona,
Młode złote dni me giną.
Gaśnie święta skra zapału,
Na mem niebie bledną zorze
I sam kopię grób pomału,
A w nim własne serce złożę.
Nie żądałem marnej chwały,
Pieśni moich fałsz nie plami,
Bo jęk serca powtarzały
Struny lutni mej przed wami.
Jam w swe pieśni prawdę wlewał,
Bo mną wyższa rządzi siła,
Bo gdym tylko pieśń zaśpiewał,
Pieśń świątynią dla mnie była.
A w mej duszy zajaśniały
W złotym blasku widma rojem,
Zrodziły się burze, szały,
Co miotają sercem mojem.