Solness. Mówią, że ktoś chce ze mną pomówić.
Hilda. Tak, to ja!
Solness. To pani? Myślałem i obawiałem się, czy to nie Alina
i doktór.
Hilda. Pan wogóle jesteś pewnie bardzo bojaźliwy?
Solness. Tak pani sądzi?
Hilda. Mówią, że pan boisz się chodzić po rusztowaniach?
Solness. To znowu co innego.
Hilda. Ale bać się — pan się boisz?
Solness. Tak.
Hilda. Boisz się pan, że spadniesz i kark skręcisz?
Solness. Nie, tego się nic boję.
Hilda. Więc czego?
Solness. Boję się zapłaty, Hildo!
Hilda. Zapłaty? Nie rozumiem.
Solness. Siadaj. Opowiem coś.
Hilda. Dobrze, opawiadaj pan! Zaraz!
Solness. Wiesz pani, od czego zacząłem — od budowania kościołów.
Hilda. Wiem.
Solness. Bo byłem wychowany w pobożnym domu. Myślałem, że nie może być nic wyższego, jak budować kościoły.
Hilda. Zapewne.
Solness. A mogę powiedzieć, że budowałem te małe, biedne kościółki w tak uczciwem, ciepłem, tkliwem usposobieniu, że... że...
Hilda. Że?...
Solness. Ze myślałem, iż on mógł być ze mnie zadowolony.
Hilda. On? Co za on?
Solness. On, dla którego budowałem kościoły. On, na którego cześć je budowałem.
Hilda. Ach, tak! Ale czy pan wiesz na pewne, że on nie był z pana zadowolony?
Solness. (szyderczo). On zadowolony ze mnie! Jak możesz tak mówić? On, który pozwolił, aby upiór we mnie robił, co mu się podoba? On, który rozkazał pomagać mi i służyć we dnie i w nocy, tym — tym. —
Hilda. Dyabełkom? —
Solness. Tak. O nie, już ja to dobrze poczułem, że on ze mnie niezadowolony. (Tajemniczo). To też było powodem, że kazał mi dom spalić.
Hilda. To było powodem?