Wracał — i ledwo stopy oparł na padole,
Skrzydła zwinął i, stojąc w patryarchów kole,
Wola: „Oczy uzbrójcie w moc! bo wnet postrzegą
Ducha, z duchów niosących śmierć, najgroźniejszego!
Dąży ku nam. Widziałem, jak nieraz lot wstrzyma
I wzrok rzuca wokoło, jak gdyby oczyma
Chłodu chwilkę wybłagać chciał u wszech stworzenia
Na płonący żar czoła i spiekły ziew tchnienia.
Próżno! Usnęły wiatry, na przestrzeni całéj
Zmilkł ruch, bieg ustał światów i oddech wstrzymały
Gwiazdy. Przed nim i za nim, gdzie pędzi po drodze,
Lecą tuż jak zwiastuny zniszczenia i wodze,
Pożerające gniewu bożego płomienie.
W szumie lotu najlżejsze skrzydeł jego mgnienie
Grzmi jak burza, gdy z morzem zaryczą oboje.
Spokój z Ciszą — te niebios dziatek miłych dwoje —
Pierzchły przed nim. Wzrok jego, odwiecznie ponury,
Dziś tak srogi ma wyraz, tak dzikiej natury,
Że mniej przerażał niegdyś, gdy mu oceany
Zgasnąć i wylać kazał Bóg na świat skalany.
— Patrzcie! oto się zbliża — gniew z czoła mu strzela — Drżyjcie! ten anioł niesie — śmierć dla Zbawiciela!
(W. T. Rammingo).
Gończe złotego słońca, różana jutrzenko!
Jużeś to w chatki mojej zajrzała okienko?
O, jak ślicznie z twej twarzy promień bije czysty
Przez te młode gałązki leszczyny krzewistéj !
I ty, coś tu pod belką zlepiła gniazdeczko,
Nucąc sobie, świat biały witasz, jaskółeczko!
Już i ranny skowronek wdzięczny głos wydaje,
Wzbiwszy się lekkiem skrzydłem na powietrzne kraje.
Wszystko ze snu głuchego przyrodzenie wstawa;
Zwilżona chłodną rosą podniosła się trawa.