Strona:Obraz literatury powszechnej tom II.djvu/354

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   350   —

Które już chciały pójść na zawsze z łona;
Dźwiękiem lub wiewem jest owa katusza.
Latem lub wiosną lub kwiatkiem — i ona
Znów elektrycznym łańcuchem porusza.
Którego ogniwami skrępowana dusza.


XXIV.

Jak i dlaczego, któż zgadnie? Człek marny
Dotrze-ż do chmury, skąd grom w niego bije?
Cios znów uczuwa, ale sadzy czarnej,
Którą zostawił mu piorun, nie zmyje...
Znowu z drobnostek wstaje, znów się wije
Ciżba upiorów, znów się przed nim ściele —
A czy je spłoszą egzorcyzmy czyje? —
Postaci zimne, zmienne, przyjaciele:
Żalu po nich tak wiole, przecież jak niewiele!...


XXV.

Lecz moja dusza się błąka; niech wróci,
Niech nad upadkiem poduma, niech stanie.
Sama ruina, śród ruin; niech rzuci
Wzrok na tę wielkość umarłą — na łanie
Ziemi, co ongi nad światem władanie
Miała i dzisiaj najmilsza, Przyrody
Jest, arcydziełem — niechaj spojrzy na nie!
Woje zeń wyszli i męże swobody,
Waleczni, piękni, władcę i lądu i wody...


XXVI.

Lud Rzymu! królów — cna rzeczpospolita! —
I dziś, Italio, w jakiej lśnisz ozdobie!
Ogrodzie świata, w co sztuka obfita
Oraz Przyroda, to wszystko jest w tobie!
Któż ci wyrówna, choć jesteś jak w grobie?
Twe chwasty nawet są piękne, ugory
Twe są bogatsze niż na ziemskim globie
Przeurodzajne zagony, a wióry
Twej chwały i twe gruzy cudne do tej pory!


XXVII.

Księżyc już zeszedł, choć noc nie zapadła;
Zachodnie słońce z nim się niebem dzieli;
Morza promieni wspaniało zwierciadła
Kryją Fryulskie szczyty w swej topieli;
Niebo, bez plamy, snać wszystkie zestrzeli
Blaski w zachodu tęczę niezmierzoną,
Dzień na wieczności idzie ledz pościeli