Strona:Obraz literatury powszechnej tom II.djvu/243

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   239   —

Gdzież więc Zbawca, co nasze otworzy mogiły?
Gdzież stary, święty Paweł, gromiący Rzymiany?
Wiążący lud swojemi boskiemi łachmany?
Gdzież cenaclum i gdzie się katakumby skryły?
Przed jakim słup ognisty, ludem idzie mnogim?
Na czyje stopy płyną Magdaleny wonie?
Gdzież w powietrzu głos więcej jak ludzki, grzmi, plonie?
I któż z nas, kto z pomiędzy nas, ma zostać bogiem?
I ziemia takąż starą, takąż zwyrodnioną,
Tak samo dzisiaj trzęsie głową zrozpaczoną,
Jak wtedy, gdy dla piasków, Jan porzucił miasta,
I kiedy mrąca ziemia na Janowe słowo,
Wstrząsnąwszy się, jakoby ciężarna niewiasta,
Czuła skaczącą w sobie rzekę życia nową.
Klaudyusza czas wrócił, Tyberyusza lata,
Jak wtedy wszystko z czasem umarło dla świata,
I Saturn u krwi dzieci swoich już ostatka,
I nadzieja ludzkości, ta zbyt płodna matka.
Cofa łono skrwawione przez karmionych tyle,
I bezpłodna, zażywa odpoczynku chwilę.
(Władysław Ordon).






2. ŁUCYA

Gdy umrę kiedyś, o towarzysze,
Zasadźcie wierzbę na mej mogile...
W jej bladych liściach uroku tyle,
Gdy wiatr ich zwoje nocą kołysze,
I pod jej cieniem w wieczorną ciszę.
Spać mi tak będzie lekko i mile.

Byliśmy w wieczór sami... siadłem tuż koło niéj,
A ona w upojeniu główkę swoją kłoni
I pozwala paluszkom biedź po fortepianie...
Płynie smętna melodya... to było szemranie...
Niby zefir powiewny ślizga się po trzcinie,
Obawiając się zbudzić ptaszyny w gęstwinie...
Nocy melancholijnej czar wabny i cichy
Rozlewały dokoła kwiatowe kielichy...
W parku dęby odwieczne i staro kasztany
Pieszczotliwie kołyszą spłakane konary...
Przez okno uchylone śle wiosna swe czary...
Już dokoła nas zapach owiewa wiośniany...
Wyludniona równina leżała przed nami...
Wiatry zmilkły... byliśmy z Łucyą tylko sami,
W upojeniu wciąż marzeń złotych snując roje,
A po wiosen piętnaście mieliśmy oboje.