Strona:Obraz literatury powszechnej tom II.djvu/217

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   213   —

Żeby to czoło, które przygniotło cierpienie,
Podnieść, żeby w wesołe ułożyć pierścienie
Dotąd żelazem zuchwale
Nietknięte jasne włosy, które dziś niechcący
Po białej twojej szyi spadają niedbale,
Jak liść na wierzbie płaczącéj,—

Cóż chcesz? Czemże rozproszę twój smutek ponury?
Chcesz-że, bym ci czarowny zerwał kwiatek, który
Rośnie nad studnią w Iranie?
Czy chcesz owocu tuby[1]), tego drzew olbrzyma,
Który pod swoim cieniem taką przestrzeń trzyma,
Że koń, rok lecąc, ledwie z niej się wydostanie?

Może ten leśny ptaszek, którego śpiewanie
Milsze jest niż oboje, niżli lutni granie?
Może on zmiękczy twój ból?
Cóż ci dać? kwiatek, owoc, czy cudnego ptaka?
„Bracie! — była odpowiedź greckiego chłopaka —
Daj mi prochu! daj mi kul!“

2. Pełnia.

Księżyc świecił pogodnie, igrając po foli;
Okno przecież otwarto miły chłód przyjmuje;
Patrzy sułtanka — morze łamiące się w dali
Czarne wysepki brzeżkiem srebrzystym haftuje.

Z sułtanki ręki brzmiąca wypada gitara;
Słucha pilnie, dźwięk głuchy odbija się głucho,
Tureckiej-że to nawy szum uderza ucho?
Grecki-ż to archipelag porze łódź Tatara?

Może kormoran nurka daje o tej porze,
A woda, jak perłami, z skrzydeł mu ocieka,
Może to straszą diwy[2]) złowieszcze z daleka
I z nadmorskiej wież baszty obalają w morze?

Cóż to zakłóca głębię pod samym serajem?
Nie kormoran to czarny, nie zbujała fala,
Nie kamień, który z wieży w wodę się obala,
Ani wiosła takt biją żeglarzy zwyczajem.

To ciężkie worki spadły. W nich jęk słychać w dali;
Ktoby za niemi nurty zwiedzić był ciekawy,
Ruszające się ludzkie dostrzegłby postawy...
Księżyc świecił pogodnie, igrając po fali.
(Bruno Kiciński).


  1. Drzewo w raju mahometańskim; pisze o nim Koran.
  2. Diwy — duchy złe w mitologii mahometańskiej.