Strona:Obraz literatury powszechnej tom II.djvu/209

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   205   —
3. Krucyfiks.

Krzyżu, który-m od ust jej wziął, w chwili agonji,
Z ostatniem pożegnaniem jej u śmierci bram,
Symbolu dwakroć święty: darze mrącej dłoni,
Obrazie Boga sam!
Ileż łez na twych stopach wielbionych zakrzepło,
Zanim, z rąk męczennika w święty śmierci dzień,
W drżącą dłoń mą przeszedłeś, niosąc jeszcze ciepło
Ostatnich już jej tchnień!
Święte pochodnie — blasków rzucały ostatki,
Z ust księdza płynął słodki modłów śmierci ton,
Podobny smętnym pieśniom, jakie nucą matki
Dziecinom swym u łon.
Twarz jej nadziei zbożnej zachowała ślady;
W rysach, gdzie czaru piękna nie starł z śmiercią bój,
Ból przelotny — wdzięk jeden jeszcze wyrył blady,
A śmierć majestat swój.
Wiatr, co pieścił jej włosów rozpuszczonych burzę,
Odkrywał, to zasłaniał oczom mym jej twarz;
Tak błędne cienie kładzie na białym marmurze
Cyprysów czarnych straż.
Jedna z rąk jej zwisała z śmiertelnej pościeli,
Druga, na piersiach, jasna, jako lilji pąk,
Zdała się jeszcze trzymać, cisnąć do warg bieli
Znak świętych Zbawcy mąk.
Usta, wciąż wpółotwarte, jak do całowania,
Ale duch jej pierzchł w boskim pocałunku tym,
Podobny lekkiej woni, którą żar pochłania,
Nim ognia tknie ją dym.
Teraz zimne te usta śpią już, śpią na wieki,
Oddech w piersi stężałej na wieki już ścielił,
Na oczy bez spojrzenia spuszczone powieki
Zakryły martwość ich.
A ja stałem w bojaźni jakiejś niewymownej
Nie śmiałem się przybliżyć do wielbionych zwłok,
Jakby już skrył je zgonu majestat bezsłowny
W swój święty, wielki mrok.
Nie śmiałem!... lecz ksiądz pojął, co się we mnie dzieje
I zimnemi palcami krzyż mi włożył w dłoń:
„Tu masz, synu, wspomnienie — i razem nadzieję:
W żywota weź je toń!“
Tak, ty zostaniesz ze mną, dziedzictwo żałobne!
Siedmkroć drzewo, co cień swój jej mogiło śle
Bezimiennej, stanęło nowym liściem zdobne;
Tyś nie opuścił mnie.