Strona:Obraz literatury powszechnej tom II.djvu/196

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   192   —

z rozkoszą! mówca w razie niebezpieczeństwa, poeta dla rozrywki, muzyk z okazyi, zakochany od czasu do czasu w przystępie szaleństwa; wszystko widziałem, wszystko robiłem, wszystko zużyłem. Potem złudzenie znikło — przejrzałem aż nadto... Przejrzałem!... Zuziu! Zuziu! Zuziu! ileż ty mi sprawiasz katuszy!...
(P. Chm.).

W języku polskim mamy następne przekłady utworów Beaumarchais’go: »Cyrulik sewilski czyli ostrożność niepożyteczna« (tłómaczona przez Wichlińskiego. Warszawa, rok. 1780); »Eugenia« dramat w 5 aktach. Warszawa, 1778; »Dzień pusty albo wesele Figara« (tłómaczona przez Mikołaja Wolskiego) Warszawa, 1786; »Matka występna czyli domowe troski familii Almaviva«, Wilno 1827.




XV. Jakób Delille.
1. Ogrody.
W czterech pieśniach przedstawia poeta, jak należy wybierać miejscowość do zakładania ogrodów, jak do niej stosować cale ich urządzenie pod względem drzew, kwiatów, strumieni, ścieżek, budynków, pomników. Jest on wielbicielem natury w przeciwstawieniu do wymuszonych reguł sztuki. Z tego względu powiada: »Niechże teraz w pysznych swoich ogrodach sztuka z prac moich natrząsa się; w szczęśliwym ogrodzie moim wszystko weselem i wolnością oddycha. Dałem na wolę murawie uśmiechającej się, ażeby jak chce rosła, lasy nie znając poddaństwa, wznoszą gałęzie swoje, kwiaty z węgielnicy, a drzewa z nożyc żartują; woda przy brzegach własnych i ziemia przy swej została się ozdobie; a wszystko będąc prostem, pięknem i wspaniałem, jest razem sztuką natury«. Przytaczamy dwa wyjątki: jeden wdrażający spółczucie dla wieśniaków, drugi malujący ruiny Italii starożytnej (z pieśni IV-tej).


Jeślić kogo grobowcem poczcić ci się zdało,
Patrz! oto pod te drzewa przynoszą tych ciało,
Co dla ciebie niewdzięczny zagon uprawiają,
Na Jonie niedostatku pogrzebu czekają.
Czyliż się będziesz wstydził ozdobić ich groby?
Pisać tam co o wielkich dziełach nie byłoby.
To prawda, bo od zorzy, kiedy kogut ranny
Obudził ich, dając znak pracy nieustannéj,
Aż do nocy, gdzie dzieci i matka troskliwa
Otoczą wkoło garnek nędznego warzywa,
W pracy równej dni swoje pędzą niespokojne,
Których ni przez sojusze, ni znaczą przez wojnę.
Rodzić się, cierpieć, umrzeć — to im tylko dano;
Ale chcieliby przecie, by ich pamiętano.
Któryż człowiek, kiedy się już nad grobem chwieje,
Nie zwraca smutnych oczu na jakąś nadzieję,
Że będzie żałowany? Komuż więc nie miła
Łza, którą przyjacielska powieka zroniła?
Dla pociechy ich życia, szanuj ich mogiły.
Ten, co losy zawstydził, że go poniżyły,
Służył Bogu, królowi, krajowi, rodzinie,
Co wstydu uczył córki, którym we wsi słynie.