Strona:Obraz literatury powszechnej tom I.djvu/271

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   257   —

Bije owce dwulatki, prosząc o sprzyjanie
Junony, o małżeństwach mającej staranie.
Albo czyni obchody przed obecne bóstwa
Na ołtarzach stłuszczonych od ofiary mnóstwa.
Z otwartej piersi bydląt wyrwane jelita
Zważa drgające jeszcze — i o losy pyta.
O, błędne wieszczków zdanie! cóż palone wonie,
Cóż ofiary, ołtarze pomogą Dydonie?
Gore i sercu rana dojmuje niezgojna.
Po wszystkich miasta stronach biega bezspokojna,
Tak mniej obaczny łowiec, gdy pierzchliwej łani
Bok polotnem a tkwiącem żeleźcem zarani,
Ta ucieka po górach, ucieka po lesie,
Ale wszędy zabójczą strzałę z sobą niesie.
To wiodąc Eneasza okazywać rada,
Jak liczne jej dostatki, jak można osada;
To zaczyna coś mówić i miesza się z mową;
To po uczcie obiednej ucztę daje nową.
Chce jeszcze wojną Troi mieć pojone zmysły,
Od ust jego jej wszystkie wzruszenia zawisły.
Po rozejściu, gdy księżyc blask wydaje ciemny
I gwiazdy nachylone radzą sen przyjemny,
Dom się jej zdaje pustym; przejęta żałobą
Słyszy nieprzytomnego i widzi przed sobą;
Albo Askanijusza na swem łonie pieści,
Że się w nim żywy ojca wizerunek mieści.
Nie zbroi portu, wszczętych nie podnosi wieży,
Nie dogląda wojennej ćwiczenia młodzieży:
Próżno stoją machiny wzniesione pod chmury,
Zaniedbane są twierdze i grożące mury.

(Stanisław Trembecki).
I Eneasz odpłacił wzajemnością miłość Dydony, lecz Jowisz na prośby Hyarby, króla Getulów, pragnącego poślubić założycielkę Kartaginy, wysyła do bohatera trojańskiego Merkuryusza, by go skłonić do opuszczenia Afryki i pożeglowania ku Italii. Eneasz puszcza się w nocy na morze. Dydona, w rozpaczy miotając nań przekleństwa, życie sobie odbiera na stosie przygotowanym we własnym swym pałacu:

Widząc królowa, skoro blade wstało zorze,
Że pełnym żaglem flota wychodzi na morze,
Gdy i brzegi i porty bez majtków obaczy,
Trzykroć ozdobne piersi uderza w rozpaczy
I śliczny włos targając: „Ach! pójdzież ten zbrodzień!
I tak się państwu memu urąga przychodzień!
Nie dorwież się do broni lud po całem mieście?
Nic zepchnież naw do wody? Idźcie, ogień nieście!
Rozpościerajcie żagle, napierajcie wiosły...
Co mówię? Jakież mnie to szaleństwa uniosły?
Czy teraz czyn bezbożny przeraża Dydonę?