Strona:Nowy Przegląd Literatury i Sztuki 1920 nr 1.djvu/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

rywał je z dziupli i skrytek, chwytał w pół drogi, umiał w lot poznać się na ich planach, wybiegach, narowach i zdradzieckich przyczajeniach, na ich podspodniem życiu, splecionem z krwią, kośćmi i mięśniami człowieka, a tak nieubłaganie wrogiem tej krwi, kościom i mięśniom. Tak to wytrwale i niemal bez chwili przerwy pracując z wytężeniem wszystkiego rozumu, pamięci, czujności, zdobytej i wciąż przez studja pomnażanej wiedzy, operując myślą ćwiczoną i nieomylnie dokładną, — doktór Zenon sam na sam zostając ze sobą, ocknąwszy się ze snu w nocy, idąc w dal i powracając do punktu wyjścia, nie mógł znaleźć przedmiotu, czy tematu, o którymby mógł myśleć. Jego własna, istotna, niejako wewnętrzna, myśl ześlizgiwała się ze wszystkich rzeczy tego świata i ze wszelkich pojęć, napełniających świat wewnętrzny. Zaprawdę — ten tak rozumny człowiek — nie mógł o niczem myśleć. Wszystkie myśli zlatywały w otchłań czasu i niosły się w przestrzeni. Miesiąc jest taki a taki, dzień taki a taki w miesiącu, upłynęło tyle a tyle miesięcy, tyle dni, — oto były istotne, wewnętrzne myśli. Trzeba dziś, lub nazajutrz iść w takim a takim kierunku, do takich oto ludzi, a raczej do nazwisk, wypisanych w lekarskim karnecie, — oto była wszystka, wewnętrzna wola. I tak oto, — jako wspólnicy drogi życia, — stowarzyszył się z osierociałym jedyny towarzysz — pusty czas — i jedyna towarzyszka — jałowa przestrzeń.
Wszystko zaś inne było obojętną i obcą miazgą przydarzeń.
Przeczytawszy w pewnej książce, iż Perykles ateński zniósł bez żałoby śmierć dwu swych świetnych synów, doktór Zenon doświadczył wzburzenia wewnętrznego, jak gdyby osobistej insultacji, a nawet zniewagi. — Cóżem ja jest za człowiek? — z pogardą zapytywał samego siebie. Wnet jednak zjawiła się usłużna refleksja:
— Ba! Gdzież jest pewność, że ów Perykles czuł śmierć swych synów, skoro ją zniósł bez żałoby? Może