Strona:Nowe baśnie z 1001 nocy.djvu/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

był wciąż jednakowy, a zbolałe nogi odmawiały już posłuszeństwa, zaczął pytać stryja, jak długo jeszcze iść będą i czyby nie można wypocząć.
Ale stryj był niewzruszony. Odpoczywać — jak twierdził — nie było można, bo szkoda na to czasu, a droga już niedaleka i prędko da się przebyć.
Droga ciągnęła się w dalszym ciągu bardzo długo, Aladyn jęczał zcicha, tak bardzo bolały go nogi. Ale stryj był niewzruszony i, ani na chwilę nie pozwolił swemu bratankowi wypocząć.
Zatrzymali się nareszcie w cichym lesie nad wyniosłą górą i tutaj to bogaty egipcjanin kazał stanąć Aladynowi i dopomódz w rozpalaniu ogniska.
Aladyn rozkrzesał ogień i zaledwie dym strzelił do góry rozwarła się ziemia i pod stopami przybyłych ukazała się straszliwa, głęboka przepaść.
Aladyn przerażony chciał uciekać, ale mniemany stryj uderzył go tak mocno w policzek, że chłopak z bólu runął na ziemię.
— Za co mnie tak bijesz, stryju? — zapytał płaczący Aladyn — cóżem ci takiego uczynił? Egipcjanin powstrzymał złość,