Strona:Noc letnia.djvu/075

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

powstańcie z grobów, otoczcie go rzędem, Czarny Hetmanie, wytrąć mu puhar z dłoni, ty Kardynale rzymski, wymów nad nim klątwę rozwodu!» — I słychać szelesty stóp umarłych ciągnące od zamkowéj kaplicy — Rozwarły się na wścież ogromne podwoje — wchodzą wywołani — Pan młody porywa się do szabli a drugą ręką pije do umarłych — Wtedy sam starzec szuka miecza, rzuca się ku mieczowi oddalonemu, wiszącemu na ścianie — prosi się Boga by prędzéj do miecza się dostać — na klęczkach się wlecze i pada i znów się wlecze, aż spotka Kardynała w purpurze zblakłéj od wilgoci podziemiów — Ten mu rękę zimną przyłoży do czoła i rzecze: «Co ksiądz raz związał, tego człowiek nie rozwiąże na ziemi» — I zniknęły cienie — i rozwiała się sala biesiad — i znów on się widzi w własnéj sypialni, na tém samém krześle — głucho, pusto, straszno — w chwili druga uderzyła na zegarze wojewodów!