Strona:Noc letnia.djvu/066

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

skie, niby dziewic zasłony, przetkane jutrzenki czerwienią — Wszystkie obrazy i obietnice życia raz jeszcze w téj przedostatniéj chwili, stanęły przed ich oczyma — w pobliżu zaraz szmer i błysk fontann, wdzięczne kształty filarów, kwieciem umajone krzewy! — Daléj na wzgórzu bielejąca ścieżka ucieczki i las gęsty w dole — za lasem już otwarte pola — a daléj jeszcze w odbłyskach zorzy, wolnych wierzchołki gór! Z pośród ich szczytów wejść miała dla bohatyra kiedyś gwiazda chwały! a teraz cały ten widnokrąg będzie mu tylko zapomnienia grobem! On wlepił wzrok w góry a śmiało żegna się z niemi — ona z schyloną głową ciśnie się k’niemu, wzywając czy prędszego zgonu, czy spójrzenia miłości — Darmo świat budząc się coraz żywiéj, coraz im głośniéj radził by czasu nie porzucali dla wieczności — nikt nie wie co w ich duszach się działo — Ona coraz bardziéj ciężała na ramieniu brata a z włosami jéj, ranny powiew igrał!