Strona:Noc letnia.djvu/065

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z palca złotą obrączkę wroga, idzie ku ślubnym wezgłowiom, na jedném z nich ją składa, potem odwróci się ku wodzowi: «Teraz tyś pan i mąż mój na wieki!» — i spuszczając oczy, wnet uklękła i modlić się zaczyna modłami umierających — On ukląkł także — czasem wtórował jéj słowom, czasem milczał w ponuréj powadze — wtem obejrzy się ku otwartym na ganek podwojom i rzekł: «już świtać zaczyna» — W téj chwili obudzonych ptasząt głosy odezwały się z okolicznych gajów — ona zbladła — «Oprzyj się na mojém ramieniu — spojrzeć na świat chodź raz jeszcze zemną!» — Poszła za nim i stanęli oboje na progach krużganku.


Księżyc gdzieś za wzgórzem zamkowém kona — śniado błądzą jego ostatnie promienie po dolnych ogrodach — w powietrzu snują się wyziewy, niby płaszcze królew-