Strona:Noc letnia.djvu/050

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czątek — jego oddalone zwrótki były raczéj snem niż jawem — ale w téj mgle dźwięków uchwycił wyraz głosów niewieścich, przypomniał sobie zwyczaj dnia ślubnego podany od przodków — i lekszy jeszcze niż przedtem, rzucił się ku ogrodom — oburącz wgryzł się paznogciami w szczeliny murów — poderwał się — zawisł — stopami na mchu się oparł — rękoma dorwał się bluszczów — i podbił się znów w górę i mur przesadził! głucho zaszeleściały przyduszone trawy — On z potrójną siłą powstał dotknąwszy się ziemi i na znajome puszcza się manowce.


Dęby, klony, modrzewie, wielkiego boru ostatki, suną czarnemi rzędami — Tu i ówdzie poziome gąszcze, winnice, łąki i pieśń słowika i ruczajów szmery, daléj wierzby płaczące i w dole cisza wód błękitnych podbita gwiazdami — On wiek młodociany