Strona:Noc letnia.djvu/016

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

I w jéj kibici coś znękanego, bezsilnego było — I w jéj źrenicach nie jasno przebijał promień duszy — I z jéj ust nieco rozchylonych trudno się domyśleć, wyjdzieli modlitwa czy skarga - Idąc wzdłuż kaplic podnosiła rękę i przeżegnać się chciała, pół-krzyże tylko kryśliła w powietrzu — przed obrazem Bogarodzicy skłoniwszy głowę, znać przyklęknąć miała, lecz sił jéj nie stało i szła daléj ku wielkiemu ołtarzowi, a wielki ołtarz stał w głębi podobny do grobu.


Tam ojciec czekał na nią w kole krewnych i powinnych, z dumą w oku starem — I słuszne miał prawo do pychy, bo cudniejszem dzieckiem nikomu Bóg nie opromienił schyłku życia - Ona dotąd była jak najmilsza gwiazda nad jego zstępującą drogą; dziś tylko pierwszy raz w życiu zamglona — lecz on niezważał na chwilowe zaćmienie, bo w téj dobijającéj godzinie wszystkie jego