Strona:Nikołaj Gogol - Portret.djvu/80

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wemi korzonkami, nosił kamienie z miejsca na miejsce, stał od wschodu do zachodu słońca na jednem miejscu z podniesionemi ku niebu rękami bez przerwy modląc się, — słowem, wyzyskiwał wszelkie możliwe stopnie cierpienia i tego niezwalczonego samozaparcia, jakiego przykłady można by znaleźć chyba w żywotach świętych. W taki sposób umartwiał przez kilka lat swoje ciało, pokrzepiając je równocześnie pokarmem modlitwy. W końcu pewnego dnia przyszedł do klasztoru i rzekł twardo do przełożonego: „Teraz jestem gotów; jeżeli Bóg pozwoli, spełnię swą pracę“. Tematem podjętym przez niego, było narodzenie Jezusa. Cały rok siedział nad tem, nie opuszczając swej celi, żywiąc się nędznie prostem jedzeniem i modląc się bez przerwy Po upływie roku obraz był gotów. Był to naprawdę cud pędzla. Trzeba wiedzieć, że ani bracia, ani przełożony nie znali się bardzo na malarstwie, ale wszystkich uderzyła niebywała świętość postaci. Wyraz zbożnego pokoju i skromności w twarzy Najświętszej Panny schylonej nad Dzieciątkiem, wielki rozum w oczach Boskiego Dziecięcia, jakby już przewidujących coś, potężne milczenie zachwyconych boskim cudem Królów, ścielących się u stóp Jego i wreszcie, święta, wzniosła cisza panująca w całym obrazie, — to wszystko objawiło się z taką zgodną siłą i potęgą piękna że wrażenie było magiczne. Wszyscy bracia padli na kolana przed nowym obrazem a przełożony w zdumieniu zawołał: „Nie, nie mógłby człowiek przy pomocy sztuki tylko stworzyć takiego obrazu!