Strona:Nikołaj Gogol - Portret.djvu/42

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

widać zachciało się także przedstawić się w postaci jakiejś Psychy
„Co mam poczęć z niemi?“ pomyślał malarz. Jeżeli same tego chcą, to niech Psyche będzie tem czego im się zachciewa i rzekł na głos: Proszę usiąść jeszcze na chwilkę, dotknę tylko cokolwiek“.
„Ach, boję, żeby pan przypadkiem nie... ona taka teraz podobna“. Ale malarz zrozumiał, iż objawy były a propos żółtości i uspokoił je, rzekłszy, iż doda tylko więcej blasku i wyrazu oczom. Oddając sprawiedliwość, chciał uspokoić sumienie i nadać więcej podobieństwa do oryginału, aby mu ktoś nie zarzucił ostatecznego bezwstydu. I rzeczywiście rysy bladej dziewczyny zaczęły się w końcu wyłaniać z oblicza Psychy.
— Dosyć! — powiedziała matka, zaczynając się obawiać, aby nie było zbytniego podobieństwa. Malarza nagrodzono wszystkiem: uśmiechem, pieniędzmi, komplementem, serdecznym uściskiem ręki, zaproszeniem na obiady — słowem, otrzymał tysiąc pochlebnych nagród.
Portret wywołał hałas w mieście. Dama pokazała go przyjaciółkom: wszyscy zdumiewali się nad artyzmem, z jakim malarz zdołał zachować podobieństwo i dodać przytem piękności oryginałowi. Ostatnią uwagę zrobiono rozumie się, nie bez pewnej, lekkiej zazdrości w twarzy. I malarz naraz został zasypany pracą. Zdawało się, jakby całe miasto chciało się u niego portretować. W drzwiach co chwila rozlegał się dzwonek. Mogło to być do-